Wykładowca i nauczyciel. Przepaść czy drobna różnica?

Latające krzesła, nauczycielka doprowadzona do płaczu to obrazek spotykany chyba pod każdą szerokością geograficzną. Joanna Kujawa w szczerej refleksji mówi o tym, jak (nie) radziła sobie z dyscypliną.

Jest dla mnie wielkim wyzwaniem spojrzenie na ostatnie kilkanaście lat mojego życia zawodowego. Przez ten czas pracowałam jako wykładowca uniwersytecki. Moja kariera naukowa obracała się głównie wokół jednego uniwersytetu Monash Univesity w Melbourne, Uniwersytet ten miał swoją filię w Malezji, i w tym miejscu w zasadzie rozpoczęła się moja praca dydaktyczna… Mam również doświadczenia jako nauczycielka w szkole, ponieważ zanim stałam się wykładowcą, pracowałam przez kilka lat w liceach w Toronto w Kanadzie. Moja kariera rozwijała się od pracy pedagogicznej w kierunku pracy akademickiej. Każdy z tych etapów był inny i nie w każdym czułam się na swoim miejscu. I ta refleksja jest przyczynkiem do tematu tego artykułu: nauczyciele powinni posiadać inne umiejętności i predyspozycje ponieważ ich praca opiera się na działaniach wychowawczych, natomiast pracownicy akademiccy skupiają się na treściach, które przekazują swoim studentom.

Tych moich kilka lat jako nauczycielki w liceach kanadyjskich było okresem tragiczno-komicznym w sensie zawodowym. Pamiętam te dni bardzo dobrze. Właśnie ukończyłam pracę magisterską na University of Toronto i w tym samym roku dostałam dyplom nauczycielski. W Kanadzie samo magisterium nie daje prawa do uczenia w szkole. Proces uzyskania dyplomu nauczycielskiego jest dosyć trudny. Po magisterium trzeba złożyć podanie o jednoroczny kurs nauczycielski i należy wybrać specjalizację (w zakresie szkoły podstawowej lub średniej). Ja złożyłam podanie o dyplom dający kwalifikacje nauczyciela szkoły średniej. Uważałam, że w moim przypadku był to lepszy wybór, jako że miałam, swoje pasje intelektualne (literatura, historia, filozofia, języki obce), którymi mogłabym się podzielić ze starszymi uczniami. Wzięłam również pod uwagę fakt, że jako jedynaczka bez macierzyńskich zapędów, nie miałam tak naprawdę zrozumienia dla małych dzieci. Tak więc mój wybór wydawał się oczywisty. Zrezygnowałam z możliwości robienia doktoratu, który mi zaproponowano, ponieważ z powodów osobistych postanowiłam ten jeden raz w swoim życiu być praktyczna. Wiadomo, że doktoranci nie mają pieniędzy, a nauczyciele w Ontario nieźle zarabiają. Po pewnych wahaniach podjęłam tę decyzję – będę nauczycielką, a nie naukowcem lub wykładowcą.

Zaczęłam pracować, jako tzw. „supply teacher”, tzn. zastępczy nauczyciel. Oznaczało to, że będę pracować w innej szkole każdego dnia zależnie od tego, gdzie dany nauczyciel był na zwolnieniu lekarskim lub na urlopie. Podobał się mi się ten pomysł, ponieważ dawał mi wiele wolności – przynajmniej w teorii.

Moj pierwszy dzień był piekłem! Nie wiedziałam, że zastępczy nauczyciel ma uczyć wszystkiego. W mój pierwszy dzień miałam uczyć łaciny, jedynego przedmiotu, którego nie znosiłam. Następnego dnia wysłano mnie do szkoły z językiem wykładowym francuskim. Chociaż mój francuski był dobry – nie byłam przygotowana, aby uczyć w tym języku algebry. Matematyka była następnym przedmiotem, którego nie znosiłam. Po pierwszym tygodniu, jako zastępczy nauczyciel zaczęłam się zastanawiać, czy w następnych dniach będę musiała uczyć mechaniki lotniczej po chińsku, wcale mnie by to nie zdziwiło.

Wiele się w tym czasie nauczyłam, np. żeby być dobrym nauczycielem w szkole średniej trzeba umieć utrzymać dyscyplinę w klasie. Pierwsze pytanie, jakie zadał mi dyrektor szkoły zanim wysłał mnie do klasy brzmiało: jak utrzymasz dyscyplinę w klasie? Bardzo dobre pytanie, na które wymyśliłam jakąś teoretyczną odpowiedź. Szybko się nauczyłam, że ja nie umiem dyscyplinować uczniów, że cały koncept dyscypliny był mi obcy, że naiwnie wierzyłam, że moja pasja dla nauki przeleje się na uczniów spontanicznie…Tak, tylko że ja uczyłam innego przedmiotu każdego dnia i często sama nie miałam pojęcia, o czym mówiłam. Możecie więc sobie wyobrazić „dyscyplinę” w moich klasach. Najgorsze przyszło wtedy, kiedy zaczęłam pracować w „open concept” szkole, tzn. w placówce eksperymentalnej, w której klasy nie mają ścian, aby uczniowie z różnych oddziałów mogli ze sobą się porozumiewać w czasie nauczania… Celem tego eksperymentu było stworzenie przyjaznej atmosfery w szkole. Moje doświadczenie nie miało nic wspólnego z przyjazną atmosferą – wręcz przeciwnie! Pamiętam jak siadłam i się rozpłakałam przed uczniami, którzy w tym samym momencie zaczęli rzucać krzesłami w nauczycielkę z innej klasy (nie było przecież ścian). Żadne lekcje pedagogiki mi w tej sytuacji nie pomogły. Cała biblioteka pedagogiczna nie pomogła mi rozwiązać problemu „dyscypliny”, która stała się dla mnie słowem piekielnym i upokarzającym. Nie mogłam zdobyć serc uczniów, ponieważ dla nich był to czas zabawy, kiedy ich regularny nauczyciel był na urlopie. Ich zachowanie nie miało nic wspólnego ze mną – jak powiedział mi bardziej doświadczony nauczyciel – tak zawsze jest, kiedy przychodzi nauczyciel zastępczy. Chociaż trudno mi to było przyznać, zdałam sobie sprawę, że ja się do tej pracy nie nadawałam, że interesują mnie problemy naukowe, a nie metody uspokajania klasy, że bez dyscypliny nie miałam uczniom nic do zaoferowania, ponieważ nikt by nie usłyszał, co miałam im do powiedzenia. Zauważyłam również, że byli nauczyciele, którzy bardzo dobrze dawali sobie radę z dyscypliną, którzy docierali do uczniów i mieli im coś do zaoferowania. Moim problemem było to, że miałam wiele do zaoferowania intelektualnie swoim uczniom, ale brak dyscypliny w klasie i moja nieumiejętność jej wprowadzenia czyniła moją pracę trudną. Na samą myśl „dyscyplina” robiło mi się słabo. Zawsze wierzyłam w wiedzę, ale nie wiedziałam jak się z nią dzielić, kiedy w klasie latają krzesła.

Te doświadczenia przekonały mnie, że doktorat w moim przypadku jest lepszym wyjściem. Otrzymałam go z Monash University w Melbourne i zaczęłam moją akademicką karierę jako wykładowca. Nie wiem jak to się stało, ale od momentu, kiedy zaczęłam uczyć na uniwersytecie stałam się dobrym wykładowcą, dostawałam bardzo dobre ewaluacje od studentów z moich seminariów, dziękowano mi za inspiracje, poczucie humoru, przyjazny stosunek do studentów i przekazaną wiedzę.

Co się zmieniło? Jak to jest możliwe, że ta sama osoba jest inspirującym wykładowcą, który ma świetne układy ze studentami, której studenci po wielu latach utrzymują kontakt z ich „ulubionym wykładowcą”, zapisują się na jej kursy, dlatego, że ona je prowadzi nawet wtedy, jeśli ten kurs ich specjalnie nie interesuje, że ta sama osoba nie dała sobie rady, jako nauczycielka w szkole średniej? Nie wiem. Uczniowie dorośli wybierają przedmioty, które ich bardziej interesują? Może. A może doświadczenia wyniesione ze szczególnej pracy w szkołach średnich być może pomogły mi w lepszym zrozumieniu mojej roli w pracy ze studentami.

Badania naukowe na temat dyscypliny przeprowadzone przez Programme for International Student Assessment przeprowadzone w 65 krajach potwierdzają, że dyscyplina ma ogromny wpływ na poziom nauczania, że uczniowie chcą ładu i porządku w klasie i nauczyciela, który szybko daje sobie radę z kłopotami wychowawczymi. Co ciekawsze, to fakt, iż badania wskazują, że w krajach zachodnich i azjatyckich, dyscyplina poprawiła się gwałtownie pomiędzy 2000 a 2009 rokiem, ponieważ sami uczniowie nie tolerują złego zachowania swoich kolegów. W Kanadzie i Australii 72% uczniów w 2009 roku stwierdziło, że ich nauczyciel dobrze daje sobie radę z dyscypliną, i że uczniowie nie tolerują już więcej niż kilka początkowych minut bez porządku w klasie. Może sytuacja się zmieniła, a może nauczyciele i wykładowcy mają inne umiejętności i predyspozycje?

Niedawno rozmawiałam z koleżanką Izabellą, która również uczy, jako wykładowca na tym samym uniwersytecie i właśnie odebrała nagrodę za „ulubionego” wykładowcę studiów postkolonialnych”. Pogratulowałam jej i podzieliłyśmy się naszymi wspomnieniami, kiedy obie uczyłyśmy w szkole średniej.

– Ja wytrzymałam bolesne 4 długie lata, jako nauczycielka szkoły średniej – przyznałam się.

– Ja tylko jeden dzień – odpowiedziała moja koleżanka – Uczniowie rzucali we mnie papierowymi samolotami, więc wyszłam z klasy, oddałam klucze dyrektorowi i powiedziałam – Nie wiem, jak zapłacę za mieszkanie w tym miesiącu, ale ja do tego się nie nadaję.

Obie stwierdziłyśmy, że uczenie w szkole średniej jest sprawą niemożliwą. I tak bym do dziś myślała, gdybym nie spotkała Nicole – nauczycielki ze szkoły średniej. Nicole jest młodą kobietą, ma może 25 lat, tyle samo ile ja miałam, kiedy pracowałam w szkołach w Toronto.

– Czy Ty jesteś wykładowcą na Monash University?” – spytała mnie, kiedy wychodziłyśmy z zajęć Jogi.

– Tak – odpowiedziałam. – A Ty?

– Ja uczę w liceum – odpowiedziała Nicole.

– Ach! – Zrobiłam bolesny wyraz twarzy. – Kłopoty z dyscypliną, tak?

– Nie! – Nicole entuzjastycznie odpowiedziała: – Wystarczy tylko, kiedy na nich spojrzę i oni się uspokajają. Czyż to nie wspaniały zawód?!

Słuchałam jej podejrzliwie, ale entuzjazm w jej glosie był naturalny i szczery. Po czym wzruszyłam ramionami. Może nauczyciele i wykładowcy rzeczywiście pochodzą z dwóch różnych planet? Może dyscyplina zaczyna się poprawiać w szkołach? Być może były jeszcze inne czynniki, które mogły się przyczynić do tego, że nasze doświadczenia były inne niż Nicole.

Nicole uczy w bardzo dobrej szkole, o doskonałej reputacji akademickiej, w tej samej dzielnicy, w której mieszka, uczy swoich dwóch ulubionych przedmiotów (literatury i dramaturgii) klasy przedmaturalne, i jest na stałym kontrakcie – to prawdopodobnie bardzo jej pomaga. Izabella i ja byłyśmy zastępczymi nauczycielkami, wysyłano nas do innej szkoły każdego dnia i rzadko miałyśmy przyjemność uczyć przedmiotów, do których posiadałyśmy kwalifikacje. Niemal z reguły wysyłano nas do klas młodszych, które często mają największe problemy z zachowaniem. Jako młoda nauczycielka zauważyłam, że to właśnie niedoświadczeni nauczyciele byli wysyłani do najtrudniejszych szkół i klas na zastępstwo. Było to uzasadnione tym, że doświadczeni nauczyciele, po wielu latach, teraz sobie zasłużyli na lepsze klasy. Ta racjonalizacja jednakże zostawiła uczniów w rękach nauczycieli niedoświadczonych – więc był to również problem systemowy. Zauważyłam, że niektórzy nauczyciele zawsze sobie dawali radę i z reguły mieli bardzo dobre umiejętności organizacyjne, które im pozwalały utrzymać dyscyplinę w klasie. Może nie byli koniecznie inspirującymi nauczycielami, ale byli dobrymi rzemieślnikami.

Są również piękne wyjątki: nauczyciele, którzy znaleźli pomysł, aby „dotrzeć do uczniów” w swój własny sposób. Na przykład Frank McCourt, autor książki „Angela’s Ashes” wspomina, że jego sposobem walczenia o dyscyplinę w tzw. „szkołach trudnych” było opowiadanie historii o irlandzkich korzeniach jego rodziny. Zdolności McCourta, jako pisarza pomogły mu znaleźć nić porozumienia z młodzieżą, którą uczył. To nie były wspólne korzenie – McCourt jest irlandzkiego pochodzenia, a jego uczniowie stanowili mozaikę międzykulturową, w większości z krajów afrykańskich, ale opowiadanie historyjek o imigranckiej przeszłości jego rodziców na początku lekcji połączyło go z uczniami. Jest również inny bardzo dobry sposób, który ja dodałam do mojego repertuaru – poczucie humoru.

Czy wróciłabym do uczenia w szkole, w nawet najlepszych warunkach dzisiaj? Wiem w środku mojej duszy, że jest pewna niewidoczna linia pomiędzy predyspozycjami nauczyciela i wykładowcy, i że ja przez tę linię nie przejdę. Co stanowi tę linię? Myślę, że dla nauczyciela pedagogika jest sprawą najważniejszą, dla wykładowcy natomiast to praca naukowa, problemy naukowe, publikacje i rozwój intelektualny studentów biorą górę nad pedagogiką. Z dwóch różnych planet, kto wie?

Add a Comment

Your email address will not be published. Required fields are marked *